Strona główna Europoseł

Europoseł

[tdc_zone type=”tdc_content”][vc_row tdc_css=”eyJhbGwiOnsibWFyZ2luLXRvcCI6IjQyIiwiZGlzcGxheSI6IiJ9fQ==”][vc_column][vc_column_text]

Janusz Lewandowski

Grupa Europejskiej Partii Ludowej (Chrześcijańscy Demokraci)

Okręg wyborczy: okręg nr 1 – woj. pomorskie
Partia krajowa: Platforma Obywatelska
Wiceprzewodniczący Komisji Budżetowej
Komisja: Budżetowa
Kontakt:
Bât. Altiero Spinelli12E102, rue Wiertz/Wiertzstraat 60
B-1047 Bruxelles/Brussels Belgium
Tel. 0032 (0) 2 28 45242
E-mail: janusz.lewandowski@ep.europa.eu

Biografia

Znowu jestem w Parlamencie Europejskim, ale wcześniej wiele się działo. Szczęśliwy los sprawił, że bywałem w odpowiednim czasie, w właściwym miejscu i dlatego mogłem być świadkiem, a nawet uczestnikiem przełomowych wydarzeń tworzących najnowszą historię Polski. Byłem przy narodzinach „Solidarności” w roku 1980 w Gdańsku, uczestniczyłem w pierwszych krokach polskiej reformy ustrojowej na progu lat 90-tych, wreszcie byłem członkiem pierwszego naszego desantu na Brukselę, gdy Polska debiutowała na arenie europejskiej. Wtedy właśnie, w roku 2004 wrzucono mnie na głęboką wodę, mianując szefem komisji budżetowej europarlamentu. Wymusiło to przyspieszony kurs uczenia się niezwykłe skomplikowanych finansów UE, by nie być szefem malowanym i obronić się pośród starych graczy z Zachodu, nierzadko z 10-15-letnim stażem. Udało się to połączyć – dzięki ogromnemu zaangażowaniu i zdolnościom Angeliki Chomickiej – z organizacją masowych imprez w Brukseli z okazji wejścia Polski do Unii Europejskiej, a w roku 2005 z okazji 25-lecia „Solidarności”. Śmiem twierdzić, że takiej promocji Polska wcześniej nie miała! I długo nie będzie miała!
Wysiłek włożony w opanowanie trudnej sztuki budżetowej przygotował mnie do roli unijnego komisarza ds. budżetu. Kryło się w tym kolejne wyzwanie, bowiem batalia o fundusze europejskie na lata 20014-20 rozegrała się w czasie głębokiego kryzysu, a ten idzie w parze z egoizmem. Złożyłem publicznie obietnicę, że Polska otrzyma 300 mld złotych i dotrzymałem słowa, z nawiązką, wbrew niekorzystnym okolicznościom. Budżet jest mniejszy, a Polska ma więcej – kiedyś będzie można ujawnić kulisy tego budżetowego cudu, który był popisem sprawności w europejskich rozgrywkach polskiej ekipy a w szczególności mojego gabinetu.

Z takim oto zapasem doświadczeń wracam do Parlamentu Europejskiego. Jest to miejsce spotkania rozmaitych kultur i tradycji 28 krajów. Przybyło w nim otwartych przeciwników Unii, których jakoś nie parzą europejskie diety. Wśród nich są, niestety, Polacy, chociaż imperialna polityka Kremla powinna otrzeźwiać i uświadamiać wartość europejskiej solidarności.
Teraz już z doskoku ale wciąż pomagam w batalii o budżety roczne. Biorą się za to nowi ludzie, bo weterani mają dosyć negocjacyjnych stresów, a niektórzy – choćby moi przyjaciele Garriga z Hiszpanii i Boege z Niemiec – zapłacili za to zdrowiem. Mój ciężar zainteresowań przenosi się na gospodarkę realną: przemysł i energetykę. Jest to o tyle na czasie, że w tej dziedzinie rozchodzą się klimatyczne i środowiskowe ambicje Unii z realiami naszej energetyki, wciąż opartej na węglu. W innych dziedzinach Polska może osiągać swoje cele pod unijnym sztandarami.
Po kilku latach spędzonych w Komisji Europejskiej znajduję europarlament mocno rozgadany. Oprócz tego, co ważne, czyli stanowienia prawa, dużo przysłowiowej pary idzie w gwizdek, np. rozliczne rezolucje, szybko zapominane oraz przemówienia, mało słuchane. Tworzy to złudzenie aktywności w oczach tych dziennikarzy, którzy nie potrafią odróżnić ilości, od jakości. Obiecałem sobie, ze nie wezmę udziału w tym statystycznym wyścigu, licząc na zrozumienie tych, którzy odróżniają sprawy ważne od parlamentarnej gadatliwości.
Moja rodzinna saga dobrze ilustruje losy Pomorza, jako regionu w trakcie stawania się i nabierania tożsamości. Pochodzę z Lublina, gdzie są groby moich przodków, rozsiane na niezwykłej nekropolii przy ulicy Lipowej, jednej z najstarszych w Polsce. Tamże grób powstańców z roku 1863, w wśród nich pradziada z linii matki – Leona Frankowskiego, dowódcy powstania na Lubelszczyźnie. Szybko schwytany i stracony, obecny w naszej rodzinnej legendzie.
Wybrałem studia w Sopocie, bo kusił mnie transport morski. Od razu, w grudniu 1970 roku, widząc, jak władza strzela do ludzi, wziąłem żywą lekcję historii, która na zawsze wyleczyła mnie z wiary w lepszy socjalizm.
Moja żona Lidka urodziła się wprawdzie w Sopocie, ale jej rodzinne korzenie są podręcznikowo przepołowione – matka z Wilna, ojciec z ziemi kaszubskiej. Wileńskich życiorysów w Trójmieście jest tyle, lwowskich w Wrocławiu. Tym właśnie różni się napływowe Pomorze od zasiedziałej Małopolski, czy mojej rodzinnej Lubelszczyzny.
Dla mojej córki Justyny, wędrówka ludów jest zamierzchłą przeszłością. Pomorze jest od zawsze, tyle, że chętnie zerka na drugi kraniec Polski, tam gdzie Tatry, bo dziedziczy po mnie pasję górska, rozwiniętą do niebezpiecznych rozmiarów.
Kto mieszka w Sopocie, ten łatwo zrozumie, że moja rodzina ani przez chwilę nie myślała o przeprowadzce do Brukseli. Turyści znają deptak i okolice mola, ale prawdziwy urok Sopotu kryje się w górnej części miasta, wchodzącej w morenowe wzgórza, znacznie mniej hałaśliwej, zwłaszcza w sezonie. Co zakątek, to jakaś opowieść. Wspomnę, że przy mojej uliczce stoi dom, w którym zamieszkiwali Cybulski i Kobiela. Górny Sopot to
Koniecznym uzupełnieniem rodzinnej prezentacji są czworonogi – psy, sporadycznie koty. Niezmiennie są to kundle, począwszy od Burka i Kropki na wsi lubelskiej, gdzie spędzałem wakacje, po rozmaite przybłędy, nieznanego rodowodu, którym się poszczęściło.

[/vc_column_text][/vc_column][/vc_row][/tdc_zone]